piątek, 31 stycznia 2014

R4

Usiadłam na środku ogromnej, czerwonej kanapy, stanowiącej centrum pokoju. Niespokojnie spoglądałam na drzwi, popijając co rusz mój sok. Nagle do pomieszczenia zaczęły wchodzić 2 dziewczyny, 2 chłopaków i na końcu Jason. Usiedli na fotelach ustawionych dookoła,a żadne z nich nie zaszczyciło mnie ani jednym spojrzeniem.
- Witajcie. Przepraszam was, za wyrwanie z zajęć, ale to nagła sytuacja. - odezwał się jako pierwszy mężczyzna. - Każdy z nas zna treść przepowiedni. Nikt nie wiedział kiedy się spełni....
- Nadal nie wie. - prychnęła wysoka blondynka.
- ... aż do dzisiaj.
- Co?! - odezwała się równo przybyła czwórka.
- To co słyszycie. Widzicie ją? - wskazał na mnie - Ona jest Naznaczona.
- Niemożliwe! - krzyknął chudzielec w okularach.
Chłopak podbiegł do mnie i przejechał palcem po karku. Na chwilę znieruchomiał, a następnie sztywnym krokiem wrócił na fotel.
- Nadal nie wierzysz? - rzucił z ironią Jason, ale wszyscy go zignorowali.
- To prawda. Jak?!
- Do tego zmierzam. Zacznijmy od początku.
Mężczyzna usiadł obok mnie i się uśmiechnął.
- Jestem Nicholas Tramp, mów mi Nick.
- Sophie Rosen.
- Jestem prawie pewny, że nie rozumiesz, co się tu dzieje, mam rację?
Zachichotałam.
- Głupie pytanie.
- Najpierw cię przedstawię. Sophie to są: Sarah, Mandy, Mark oraz Ryan.
Mandy była wysoką blondynką, która wcześniej przerwała Nickowi. Za to Sarah była średniego wzrostu brunetką o ogromnych oczach. Chłopcy sprawiali wrażenie wysokich jak tyczki, ale Mark miał tajemniczy błysk w oku i wyglądał na bardziej cherlawego.
- Ekipa, poznajcie Sophie. - odwrócił się - Kochanie, świat, w którym dotychczas żyłaś, jest inny niż ci się wydaje. Czy wiesz, gdzie teraz jesteś?
Gorliwie pokręciłam głową.
- Przecież poszłam spać....
- Widzisz? Zaskakujące, czyż nie? Tu, gdzie jesteś, nie każdy potrafi się dostać. To miejsce to świat przyległy. To tutaj rodzą się prawdziwe demony, tutaj przemieniają ludzi w Bestie. Oprócz tego, w podziemiach, znajduje się Królestwo. Panuje tam wieczna ciemność, a bram zamku chronią antypydy.
- Co to anty - coś tam?
- Antypydy. Pół smoki, pół ludzie. Bardzo niemiłe stworzenia, z którymi nie chciałabyś się spotkać w żadnym życiu. - odpowiedziała mi Mandy.
- Kontynuując, jesteśmy w miejscu nazywanym Akademią. Nikt nie wie dlaczego akurat tak, ale nikt tego nie kwestionuje. Tutaj mieszkają i szkolą się Łowcy. Są oni pół wampirami, pół ludźmi, którzy walczą z demonami podziemi. Aby stać się jednym z nas - pokazał ręką zgromadzonych - musisz mieć w rodzinie kogoś jak my. Jakiegoś Łowcę.
- I kogoś takiego mam?
- Nie przerywaj, wszystko w swoim czasie. W to miejsce można się dostać w jeden sposób. Jeżeli masz predyspozycje, w czasie snu trafiasz do tak zwanego Pokoju, z którego odbiera cię Łowca, o ile zauważy, że warto. Zabiera tutaj, gdzie jesteś szkolona i jeśli chcesz, dołączasz do nas - jeśli nie, wymazujemy ci wspomnienia i wracasz do normalnego życia.
- W takim razie jak tu trafiłam?
- Istnieje pewna przepowiednia mówiąca o osobie, która wypowie wojnę podziemiom i zajmie tam tron. Poza tym sama potrafi przejść przez Pokój, ale rozpoznać ją możemy po znamieniu na karku. Na dodatek sama potrafi przeczytać runy, bez nauki, choć nawet najlepsi z Łowców mają z tym niekiedy problem. Dokładnie jak....
- .... ja. - dokończyłam.
- Tak.

czwartek, 30 stycznia 2014

R3

- A jednak-  szepnął chłopak. - Przepowiednia się sprawdziła.
- Przepraszam, czy mógłbyś odsunąć ten nóż z mojej szyi? Jeśli nie widzisz, trochę mi rozciąłeś skórę.
- Jasne - burknął pod nosem i zrobił krok w tył.
- Dziękuję-  powiedziałam z przekąsem-  A teraz mógłbyś mi wyjaśnić o ci chodzi?
- Tak.
- Więc....?
- Powiedziałem, że mógłbym, a nie że to zrobię-  uśmiechnął się.
W tej chwili miałam ochotę strzelić go po głowie.
- A zdejmiesz chociaż kaptur? Głupio mi mówić do samych oczu.
Chłopak zachichotał, ale zdjął płaszcz i rzucił na kanapę. Gdy się odwrócił, zabrakło mi tchu. Lekko przydługie, ciemnoblond włosy opadały niedbale na oczy. Na szczupłej twarzy z wysoko zarysowanymi kościami policzkowymi i idealnie wykrojonymi ustami widniała ukośna blizna. O dziwno, nie szpeciła, lecz dodawała uroku. Na dodatek był wysoki i umięśniony, na pewno dużo trenuje, pomyślałam i przeniosłam wzrok z powrotem na oczy. Chłopak intensywnie się we mnie wpatrywał.
- Jak masz na imię? - zapytałam.
- Jason. A ty?
- Sophie.
Zapadła cisza. Usiadłam na kanapie, podciągnęłam nogi i wpatrywałam się w ogień.
- Chcesz coś do picia?
- Chętnie.
- Sok, woda, herbata, kawa...?
- Sok.
Jason wszedł po schodach i zniknął za zakrętem. Położyłam głowę na oparciu i zamknęłam oczy. Nie spałam. Po prostu myślałam o tym wszystkim. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? O co chodziło Jasonowi z tą przepowiednią? Jason. Kim on jest? I co tu robi? Milion myśli przechodziło mi przez głowę. Nagle poczułam czyjeś ciepłe palce na policzku. Lekko otworzyłam oczy i przed oczami zobaczyłam chłopaka. Zmieszany, natychmiast odskoczył ode mnie.
- Proszę - podał mi wysoką szklankę. - A teraz chodź.
Nie wiem czemu, miałam wrażenie, że jest na coś wściekły.
- Oczywiście, jaśnie panie.
Teraz to mnie zdenerwował. Zna mnie od 4 minut i już coś mu nie pasuje. Nie kolego, nie ze mną te numery.
Przeszliśmy korytarzem w prawo, w lewo i przez 2 drzwi na prawo. Znaleźliśmy się w przestronnym gabinecie. Przy biurku siedział mężczyzna w garniturze i uważnie studiował jakieś papiery. Gdy Jason zamknął drzwi, wstał i podszedł do nas.
- To ona? - zwrócił się do chłopaka.
- Chyba. Mam nadzieję.
- Czy mógłabyś się odwrócić? - zapytał.
Bez słowa odwróciłam się. Mężczyzna odgarnął mi włosy i przejechał mi palcem po karku. Wzdrygnęłam się, ponieważ miał lodowate palce.
- Niemożliwe.
- A jednak-  odparł Jason.
- Jak ty ją znalazłeś?
- Wezwała mnie. A teraz... ona już tu była.
- Jak tu weszłaś?
- Nie wiem. Po prostu - wzruszyłam ramionami.
- Zawołaj resztę-  rozkazał Jasonowi i zwrócił się do mnie-  Usiądź, słonko, zaraz wszystko zrozumiesz....

R2

Usnęłam. Nic nie pamiętałam, żadnego snu, żadnego przebudzenia. Nagle zobaczyłam jasne, błękitne światełko migające gdzieś w oddali. Bezwiednie wyciągnęłam rękę i zaczęłam iść w tamtą stronę. Nie zdążyłam zrobić kilku kroków, a kula zaczęła powoli sunąć ku mnie. Nabierała prędkości, a ja z przerażeniem się w nią wpatrywałam nie wiedząc co zrobić. Odwróciłam się i zaczęłam biec czarnym korytarzem prowadzącym do nikąd. Poczułam uderzenie gorąca w klatce piersiowej, nastała ciemność, a ja wylądowałam na czymś twardym. Obolała, wstałam i powoli rozejrzałam się dookoła. Wszędzie panował mrok, ale widziałam wyraźnie. Gdzieś w oddali majaczyła się zieleń, zapewne jakiś las. Tymczasem za mną znajdowały się drzwi. Nie były to zwykłe drzwi, a bynajmniej tak nie wyglądały. Znacie takie ogromne wejścia w zamkach lub zabytkowych kościołach? Tak też te wyglądały. Białe, po bokach oraz na środku zdobione jakimiś czarnymi znaczkami odcinającymi się od reszty. Wydawało mi się, ze już je widziałam. We śnie? Nie wiem, ale na pewno były znajome. Obeszłam owe drzwi, lecz za nimi nic nie było. Tylko one w środku pustkowia. Znów stanęłam z przodu.  Kierowana impulsem wyciągnęłam lewą rękę, zakreśliłam nią półkole w kształcie obramowania drzwi i delikatnie pchnęłam w przestrzeń przede mną. Znak pośrodku zaczął się rozwijać, a ja podeszłam. Lekko pchnęłam marmur i przeszłam przez drzwi na drugą stronę. Wnętrze mnie zaskoczyło. Nie tego się spodziewałam. Zamknęłam drzwi najciszej jak mogłam i stanęłam na środku holu. Wszystko wyglądało jak z XIX - wiecznego pałacu. Przeszłam parę kroków w przód i oparłam o barierkę. Po bokach były schody prowadzące na środek ogromnego salonu. Dalej w obie strony ciągnął się hol skręcający na końcu budynku odpowiednio na północ. Delikatnie zeszłam w dół po schodach i usiadłam na kanapie przed kominkiem. Dziwne, ale nie czułam strachu, lecz jakbym nagle odnalazła swój prawdziwy dom. Wstałam, podeszłam bliżej ognia. W pewnym momencie wyczułam czyjąś obecność i zwinnym ruchem odwróciłam się w pozycji obronnej. Na szyi miałam zimne ostrze noża. Spojrzałam w górę i zobaczyłam je. Te same szare oczy.

środa, 29 stycznia 2014

R1

Szybkim krokiem przeszłam przez ulicę w stronę Evelyn. Moje myśli były zaprzątnięte pewnym wysokim facetem o szarych oczach, dzięki któremu prawie rozjechał mnie pan Everdson. Przy najbliższej okazji nie omieszka naskarżyć mojej mamie... już się cieszę! Kolejna jatka w domu się szykuje.
Idąc z przyjaciółką do domu przez park, myślałam tylko o jednym: Kim on jest? Ev trajkotała jak nakręcona, a ja stawiałam automatyczne, wyuczone kroki, patrząc nieobecnym wzrokiem w przestrzeń przede mną. Najdziwniejsze jest to, że ona zdawała się niczego nie zauważać, pomimo że tyle razy odgadywała mój humor nawet na mnie nie spoglądając. Byłam bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw, gdyż nie chciałam dzielić się moimi przemyśleniami i uczuciami. Dlaczego? Nie wiem. Miałam przeczucie, że ona nie powinna mieć z tym nic wspólnego.Gdy przyszedł czas się pożegnać, dziewczyna ryknęła mi do ucha:
- SOPHIE!!!!
- Czego? - wrzask sprowadził mnie z powrotem na Ziemię.
- Co ci jest? Nigdy nie byłaś tak milcząca jak dzisiaj. Do tego Everdson prawie cię rozjechał. Ciebie - najzwinniejszą dziewczynę w szkole!
- Nic mi nie jest Ev, serio. Po prostu jestem zmęczona. - odparłam pragnąc natychmiast uciec do domu.
Przyjaciółka spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Niech ci będzie... Mam nadzieję, że do jutra ci przejdzie, bo mamy sprawdzian, pamiętasz?
- Taaaak.... Pa, do jutra! - bąknęłam i pobiegłam do domu.
- Cześć! - krzyknęła za mną Evelyn.
Drzwi otwierałam drżącymi rękami. Przebiegłam przez korytarz i rzuciłam się z całym impetem na łóżko. Nagle dopadło mnie coś na rodzaj zmęczenia. Nie miałam na nic siły, mój mózg przestał pracować. Chcąc nie chcąc usnęłam, ale gdybym widziała wtedy co się stanie, nigdy bym na to nie pozwoliła...

wtorek, 28 stycznia 2014

Prolog

Jak dotąd moje życie nie było aż takie złe. Miałam wspaniałą  przyjaciółkę, nie brakowało mi niczego. W szkole byłam jedną z lepszych, należałam do samorządu uczniowskiego. Spełniałam się w moich hobby, a jedynym problemem były bardzo napięte stosunki w rodzinie -  nie umiałam dogadać się z rodzicami ani tym bardziej z bratem. Ciągłe kłótnie doprowadzały mnie na skraj szaleństwa i miałam pewien okres gdy się cięłam i muszę przyznać, to nie jest takie złe jak opisują.... wprost przeciwnie.
Tego (nie)zwykłego dnia poszłam jak zawsze do szkoły, przygotowana na prawie wszystkie lekcje. Jedynym nienormalnym wydarzeniem było to, że jakiś chłopak dosiadł się do mojego i Evelyn stolika w pobliskim barze. Nadal pamiętam spłoszony wzrok Allison, naszej kelnerki, obsługującej tego gościa. Z resztą nie dziwię się jej.W miasteczku jak Tamphvill (mimo że nie jest zbyt małe) każdy każdego zna, a przed wścibskimi staruszkami nic się nie ukryje. Nasz sąsiad miał kaptur na głowie zasłaniający twarz i nie wyglądał ani trochę znajomo, co - jak się domyślam - przerażało All, która pracuje tu od stosunkowo niedawna. Dziwne było też to, że przysiadł się do nas, choć każdy wie, że ten stolik jest zawsze zajęty o tej porze przeze mnie i Evelyn. Moja przyjaciółka dzielnie zniosła jego towarzystwo, mimo że ledwo wytrzymała. Ev jest znana ze swojej bezpośredniości i impulsywności, a obecność kogoś nieznajomego, mocno ją irytowała. Ja tymczasem przez całe dwie godziny próbowałam bezskutecznie zajrzeć pod jego kaptur. Czułam jakby jakaś niewidzialna siła mnie do niego ciągnęła, siła, której nie znam, która jest o wiele silniejsza niż cokolwiek, co dotychczas czułam, pchała mnie w jego kierunku. Niestety, nic nie widziałam prócz czarnego materiału. Wychodząc z knajpki, rzuciłam ostatnie spojrzenie w tamtym kierunku i wtedy je dostrzegłam. Szaro - niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z taką intensywnością, że czułam jakby patrzyły w moją duszę i w jednym momencie poznały wszystkie jej sekrety. Przerażona odwróciłam wzrok i pospiesznie zamknęłam drzwi. Podchodząc do Evelyn mimowolnie zerknęłam przez szklaną szybę na stolik. Nie było go tam.